pojednanie 20050908, Politologia

 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Waldemar Kuczyński.
POJEDNANIE TO ZROZUMIENIE.
Podanie dłoni Aleksandrowi Kwaśniewskiemu przez Lecha Wałęsę, i
apel kilku krewnych ofiar z kopalni „Wujek”, gesty zrobione pod wpływem
śmierci Papieża narzuciły temat pojednania z władcami i sługami PRL.
Piszę narzuciły, bo temat pojawił się, jako przypadek, w toku od miesięcy
podsycanej wrogości do „czerwonych”, łącznie z zapowiedziami
ostatecznej z nimi rozprawy. To oczywiście pojednaniom nie sprzyja i
choć Kwaśniewskich zaproszono na imieniny Wałęsy, co świadczy, że były
prezydent jest konsekwentny, to klimat ogólny prowadzi raczej do jeszcze
większego pokłócenia.
Ale czy w ogóle jest problem, a jeśli tak to na czym polega? Ja wojnę
z władcami reżimu skończyłem w roku 1989, gdy stało się jasne, że reżim
upadł i nie wróci. Sam ten fakt był dla mnie takim zadośćuczynieniem, że
nie czuję potrzeby, by ktokolwiek, także ten, co na mnie donosił,
spowiadał się przede mną. Jednak coś mnie uwiera. Gdy rozmawiam z
ludźmi, nawet z przyjaciółmi, czy dobrymi znajomymi, kiedyś związanymi
z władzą, a rozmowa dotyczy PRL, wyczuwam, że wchodzę na pole
minowe. Rozmowa się ucina lub prowadzi do awantury. Dzieli nas „nie
rozliczona” przeszłość. Jeszcze bardziej odczuwam to kiedy czytam
„Trybunę” jej publicystykę i głosy czytelników. Napotykam coraz
porównania, jak wzorowo problemy rozwiązywano za Polski Ludowej,
czyli za dyktatury z importu, i jakie plagi spadły na kraj kiedy PRL upadła,
a nastała demokracja i wolność. Czytając to czuję, że mam naprzeciw
siebie obce, wrogie plemię, z którym pogodzenia nie będzie, bo ono go
nie chce, bo nienawidzi wszystkiego i wszystkich, których obwinia za
pozbawienie siebie czołowego miejsca w kraju i państwie. Bo nie jest w
stanie przyznać, że system PRL narzuciło obce mocarstwo, że był to
system rządów przy pomocy represji i strachu, a więc z natury
przestępczy. To są truizmy, ale zasadnicze, bez ich uznania nie może być
zgody, tak jak nie może być zgody bez uznania, przez drugą stronę, że
przestępczej natury systemu nie wolno rozciągać mechanicznie i
generalnie na czyny ludzi, którzy należeli do warstwy rządzącej, którzy z
nią współdziałali, po prostu na 45 lat PRL-owskiej rzeczywistości. System
instytucji był wcieleniem zła, rzeczywistość, była zła i dobra, także w
postępowaniu ludzi, którzy systemem kierowali. Takie podejście może
zbliżyć dawnych wrogów, tych oczywiście, którzy chcą się do siebie
zbliżać. Jeżeli uzna się oba człony można będzie pola minowe
rozładowywać i odzyskiwać poczucie, że jesteśmy jednym plemieniem,
które niezależny od nas los rozdarł i postawił przeciw sobie.
Nie wierzę natomiast w pojednanie podsuwane ludziom dawnej
nomenklatury przez ich przeciwników. Mieliby bowiem władcy PRL
wyznawać publicznie winy, a potem, też publicznie, dostawaliby
rozgrzeszenie, albo i nie. Otóż jeżeli to dzieje się prywatnie, między tym
który krzywdził i tym którego skrzywdzono, z woli obu, lub którejś ze
stron, to nastaje zgoda, albo nie, ale nie ma „przeczołgiwania”, jak pisał
Ryszard Bugaj. Takie pogodzenie jest prawdziwe, ładne i wartościowe
moralnie, obie strony czują się po nim lepiej i stają się lepsze. Po każdej
dyktaturze, także po PRL, zostawały miliony zaszłości między ludźmi,
które mogły być i są powodami do jednostkowych, osobistych pojednań i
oby jak najwięcej ich było. Ale kiedy to ma się dziać publicznie, to warto
zadać pytanie, czy chodzi o pogodzenie, czy o upokorzenie ludzi, którzy
rządzili lub służyli władzy PRL, nawet podle, jako donosiciele? Osoba na
którą donoszono, lub skrzywdzono, ma prawo ujawnić krzywdzicieli, jeśli
uzna to za coś dobrego. Ale nie pod hasłem pojednania, jak to wyszło z
telewizyjną spowiedzią człowieka, który donosił na wybitnego działacza
opozycji. Było w tym „teatrze” wyłącznie upokorzenie, jakby zemsta
dawnego opozycjonisty. Otóż po upokorzeniu nie ma pogodzenia.
Upokarzanie jest pochodną wrogości, a jeśli trwa wrogość, czy nienawiść,
po którejś ze stron, pogodzenia nie będzie. W towarzystwie tych uczuć
można się pobić. Godzić można się, gdy odczuwamy żal do kogoś kto nas
skrzywdził i do siebie, jeśli czujemy, że kogoś skrzywdziliśmy. Żal to
uczucie dobre, inne niż wrogość i nienawiść, które są uczuciami złymi.
Właśnie przez obecność tych złych uczuć część głosów o pojednaniu brzmi
fałszywie. Żalu za krzywdy doznane i sprawione w PRL, czyli uczucia,
które może godzić mamy nadal, po obu stronach, o wiele mniej niż
wrogości.
A jakie to są strony, oprócz pojednań prywatnych nie budzących
wątpliwości. Kto z kim ma się jednać? Oczywiście postkomuniści z
narodem, padnie odpowiedź, „oni” z „nami” używając starego schematu.
Czyli identycznie, jak między jednostkami, tyle, że w jakiejś publicznej
formie, mają się godzić dwie zbiorowości, będące wobec siebie w relacji
krzywdziciele i skrzywdzeni. Otóż jest kilka powodów z których
ustawienie zbiorowości w takiej relacji jest wątpliwe.
Powód pierwszy; gdyby nie znaleźli się w 1945 roku Polacy chętni
objąć zarząd Polską Ludową, to mielibyśmy zarząd importowany,
zapewne, jako Polska Republika Rad. Odmowa nie skłoniłaby Stalina do
dania nam wolności. Raczej bardziej zaludniłby Polakami Syberię. Ja to
uznaję za pewnik, ale kto sądzi inaczej, też nie może tej ewentualności
wykluczyć. A ona przemawia za postkomunistami i bardzo licznymi nie
komunistami, którzy wtedy im pomagali. Między kierownikami PRL, a
resztą nie było odrutowanej granicy, jak w Południowej Afryce, jedni
przechodzili w drugich i na odwrót. Do tego stopnia, że dziś są problemy z
odróżnieniem, dokąd kontakty, na przykład księży z MSW, były jeszcze
elementem stosunków państwo – kościół, a odkąd stawały się
donosicielstwem. Dzięki temu wszystkiemu naród dręczony był mniej
dotkliwie. Oczywiście są w historii PRL ludzie – bestie, gorsi niż byliby
Rosjanie, czy zruszczeni Polacy. Ale to nie zmienia faktu, że polski zarząd
Polską, jako prowincją imperium sowieckiego, był mniejszym złem i
mniejszą udręką niż byłby sowiecki zarząd Polski, jako republiki ZSSR.
Rodzima nomenklatura złagodziła los narodu. Racje w 45-leciu nie były
tylko po stronie tych, którzy z systemem walczyli. One były podzielone.
Powód drugi; zło zawarte w ustroju demoralizowało wszystkich,
rządzących i rządzonych. Ten fakt nie burzy, ale zakłóca prosty podział na
panów i poddanych ustroju, jeśli chcemy rozumieć go tak, że ci co
rządzili ustrój podpierali, a reszta się mu opierała i że wobec tego jedni
muszą się spowiadać, a rolą innych jest przesłuchać, osądzić i
ewentualnie wybaczyć. System miał wymagania, od jednych wymagał, by
pisali kłamstwa i bzdury, by bardziej niż złodziei tropili książki i
myślących inaczej niż PZPR, a nawet – to już nie podlega pojednaniu, lecz
sądom - by popełniali zbrodnie. Od innych, by tłumnie maszerowali na
pierwszego maja, 22 lipca, by wrzucali kartki do urn bez skreśleń i
wchodzenia za kotarę, i równie tłumnie uczestniczyli w masówkach,
podczas zarządzanego „entuzjazmu ludu”, albo „gniewu ludu”. I
większość się na to godziła, legitymizując takim zachowaniem ustrój,
także wtedy gdy odmowa kosztowała już niewiele, lub nic. Nie
wypominam nikomu, niczego, rozumiem powody, które za masowym
asekurowaniem się stały, uważam go właściwie za normalny sposób
zachowania większości ludzi żyjących w dyktaturze. Przypominam go po
to, by uświadomić, że nie wychodziliśmy z komunizmu, podzieleni na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fotocafe.xlx.pl
  •